Kathputli Colony

Kolejne miejsce po Nizamuddinie, które dodaję do ulubionych.

Kathputli = Marionetka

Na zakończenie. See u in Kambodża.

Tagged , ,

1 Comment

Azamgarh Festival

Tagged , ,

Comments Off

Amritsar, Mehdiana Sahib

Odzywa się Anshuman, którego spotkałem rok temu na Holi. Wyrywam się na dwa dni z Delhi do Sonam gdzie sobie pomieszkuje a następnego dnia jedziemy bryką z szoferem najpierw do Golden Temple w Amritsarze a potem błądzimy, żeby się dostać do mało znanej gurudwary Mehdiana Sahib z rzeźbami przedstawiającymi w skrócie historię Sikhów.

Poza tym Anshuman się żeni, ale niestety dopiero za miesiąc, więc punjabskiego ślubu nie zaliczę. Tu faceci mają lepiej niż w Mizoramie. Nie muszą dawać posagu to, za ślub płaci rodzina panny młodej (Anshuman jest lekarzem i jest dosyć kasiasty, więc i ślub będzie z rozmachem, będzie kosztował koło miliona rupii) a Anshuman dostanie jeszcze jakąś terenówkę Renaulta w prezencie.

 

Tagged , , , , , ,

Comments Off

G. B. Road

Trudne miejsce, więcej info w guglach. Takich fotek jak tu to nie oczywiście nie mam. Poza tym po zmroku robi się już lekko niebezpiecznie, musimy się ewakuować w podskokach.

Tagged ,

Comments Off

Nizamuddin

Było

Tagged , ,

Comments Off

Vrindavan – Holi hai!

Skoro w Barsanie już nic nie ma to jedziemy do Vrindavanu.

Holi jak wygląda każdy wie. Prochy, kolorowa woda, tańce, tłumy w świątyniach, bójki itp. Wersja robocza zdjęć.

Tagged , , ,

Comments Off

Lungbun – Barsana

Po kolacji w Lungbun wracamy do Saihy, nocuję u rodzinki, z rana jadę z wujkiem 12h do Aizawl, tam nocka w hotelu (bo mnie dzieciaki wujka zdążyły wnerwić), z rańca 6h do Silcharu, 12h nocnym jeepem do Guwahati, skopsały mi się pociągi więc z Guwahati lecę samolotem do Delhi, taxi do metra, metro na Pahar, nocka w Sunny Lodge, riksza do Dworca, autobus do Chatti, riksza do Barsany (klasycznie już jazda na dachu) i już jestem tam gdzie planowałem.

Tylko, że o jeden dzień za późno – impreza tutaj (Lathmar Holi) już się skończyła, była kilka dni wcześniej.

Jedziemy w składzie ja, Paweł, Marta i Magda.

Tagged , , , , , , , , , , , ,

Comments Off

Ela weds Racheli czyli ślubne foty ze wsi Lungbun

Wersja słowno-muzyczna.

Tagged , , , , ,

2 Comments

Lungbun

Przy okazji okazuje się, że Zizi (pani manager w hotelu) jest spowinowacona z Esther, a konkretnie jest córką wujka matki żony wujka Esther. To samo dotyczy Josepha.

Jedziemy. I to szybko. Zakładałem, że pojedziemy jutro i że zdążę porezerwować bilety, kupić może jakiś mały ślubny upominek czy coś ale niestety nie da rady. Pędzę do hotelu się wymeldować, zapłacić za 8 spędzonych tu nocy i wracam z drugim plecakiem do domu Esther. Ona dojedzie jutro a dzisiaj jedzie pan młody, świadek z żoną, emerytowany pastor, ja i jeszcze parę innych osób. Po drodze zatrzymujemy się w Lungzarhtum (jakieś 10km za Saihą) na fotki z punktu widokowego (fotki w poprzednim odcinku).

Lungbun jest 3km od Birmy, chyba wszyscy tutaj stamtąd pochodzą, jedni przyjechali 100 lat temu, inni 50, inni już się tutaj urodzili. Na granicy jest rzeka, niebawem przyjadą ministry otworzyć nowy tymczasowy most.

W Lungbun (lokalna nazwa Lobo) robimy przechadzkę po wiosce, jemy jelita i wbijamy do domku na nocleg. Wiocha fajnie położona w górach z ładnym widoczkiem, niewielka, ponoć ok. 150 domów, ale jest regularne sumo kursujące do Saihy i z powrotem.

Budzę się koło 6-ej. Zimno jak na syberii, na szczęście w domku może się ogrzać przy ognisku, przy którym pan gospodarz nauczyciel skubie małego ptaka, którego zabił dzisiaj rano kamieniem. Nie zna angielskiej nazwy, ale coś podobnego do gołębia. Będzie na śniadanie. Samuel opowiada historyjkę:

- Hindusi wierzą w reinkarnację. Niektórzy po śmierci ponownie dostaną ludzkie ciała, niektórzy zostaną zwierzętami, niektórzy ptakami. Jeśli tobie przytrafi się zostać ptakiem to pod żadnym pozorem nie leć do Mizoramu.

Samuel przywiózł posag. W Indiach to strona panny młodej musi coś sprezentować, ale tutaj jest to rola pana młodego. Posag to kilkanaście wielkich garów do gotowania, biżuteria i ubrania. Zabijemy też kilka zwierzątek – 4 świnie, bufallo, kuraki itp., tak aby każdy we wiosce (oraz goście z dwóch sąsiednich dziur) mogli się najeść. Posag jest tak duży jak zażąda rodzina panny młodej.

Z rańca idziemy z jakimiś lokalnymi do stawu nad rzeką łowić ryby. Średnio idzie, łapiemy 12 niewielkich sztuk. Po przyjeździe Esther wpadamy tam jeszcze raz już tylko na krótką posiadówę a potem łazimy po domach na herbatkę.

Dzisiejsza główna impreza to uroczyste wręczenie posagu. Po jakichś pogaduszkach w domu wujka Samuela bierzemy gary i zanosimy do domu Racheli, gdzie obie strony wygłaszają swoje przemowy a rodzina panny młodej odmierza ręcznie wymiary garów czy przypadkiem nie są mniejsze niż zakładali. Państwa młodych nie ma, ćwiczą na jutrzejszy ślub, więc wracamy na 50-tą dzisiaj herbatkę do domu wujka Samuela i idziemy spać.

Bierzemy bawoła, idziemy w miejsce odosobnienia, cios siekierą w potylicę i kroimy denata na kawałki. Kawałki wrzucamy na wózek, wózek jedzie do centrum a tam następuje obróbka. W międzyczasie pod nóż poszły też świnki, które właśnie się smażą na ruszcie.

O 11-ej idziemy do kościoła. Pan proboszcz prosi rodzinę panny młodej, żeby wstała i się pokazała, to samo dotyczy rodziny pana młodego, a potem jeszcze ja się muszę ujawnić. Msza jak msza, śpiewy modlitwy, przysięga małżeńska itp. Potem klasyczna kolejka z gratulacjami przed kościołem i idziemy na kolejną imprę w szkółce niedzielnej. Państwo młodzi dostają prezenty, śpiewamy piosenki, a na końcu podziękowania czy coś, znowu mi się dostaje.

- Jest z nami pan Dżek z Polski, panie Dżeku proszę wstać.

Wstaję.

- Dziękuję, możesz pan usiąść.

Siadam.

A po imprezie idziemy na wyżerę. Dla wieśniaków żarcie serwują w centrum wioski, my jemy w domu panny młodej. Jelita z ryżem itp.

Niby już po ślubie, ale tradycja mówi, że rodzina panny młodej musi jeszcze wyrazić swoją opinię na temat posagu. Jak coś jest nie tak to anulujemy imprezę. A jak ok to panna młoda będzie mogła wejść do pokoju. No więc znowu zbiórka w domu wujka Samuela, przemowy, pogaduszki itp. Wizualnie nic ciekawego. Za to Samuel rozdaje prezenty, ja dostaję kopertę z tysiakiem.

W lokalnej wioskowej tv puszczają właśnie transmisję ze ślubu. Próbuję się uwiecznić na zdjęciu telewizora, niestety w międzyczasie Esther wyciąga mnie, żeby pojechał z chłopakami do pobliskiego army camp, gdzie stacjonuje 28 pułk strzelców assamskich w celu nabycia procentów. Jadę nie tylko w celach towarzyskich ale również jako tłumacz z hindi na ludzki bo chłopaki nie znają. Z hindi idzie mi dobrze, gorzej z procentami.

- Będziemy mieć coś w następnym tygodniu – mówi pan w mundurze. Nawet się nie spytał co ja tu robię, nie chciał paszportu, nie zaaresztował… Nudy.

Paru tutejszych wygląda jakby wiedziało gdzie można coś załatwić, ale nikt nie chce nam powiedzieć. Wysyłamy jednego ochotnika na wycieczkę do sąsiedniej wioski. Tam też nic nie ma, jest dopiero kawałek dalej w wiosce o wdzięcznej nazwie „10 kilometrów”. Rozpijamy flachy z etykietą a la Jabłuszko S. ukrywając się przed religijną rodziną pastora w samochodzie.

Szuka mnie gospodarz domu, w którym mieszkam, więc dyskretnie wydobywam się z samochodu i idę spać. Jutro z samego rańca ruszamy do Aizawl z bratem Samuela.

Żartowalem. Zmiana planów – zostajemy jeszcze trochę, bo wujek Samuela nalega. Rodzina spotyka się bardzo rzadko w tak dużym gronie, wujtek jest stary, inni jeszcze starsi, może to ostatnia okazja. Jedziemy najpierw odwiezić jakieś groby. Na pierwszy ogień idzie grób dziadka Samuela gdzieś w lesie. Dziadek swego czasu dostąpił objawienia. Niepiśmiennym był, a wszystko co opowiedział było zgodne z biblią. Doznał on też później drugiego objawienia. Niepiśmiennym był, a wszystko co opowiedział było zgodne z biblią. Zjechali się panowie ze wszystkich stron świata aby potwierdzić co rzekł. W końcu doznał trzeciego objawienia co trwało 3 dni i 3 noce. A wszystko co powiedział było zgodne z biblią. Rzekł on też:

- Oto dzisiaj umrę.

Po czym wyprawił ucztę dla wszystkich, a gdy nadszedł czas powziął i umarł. A był to rok 1942.

Modlitwa w kółeczku i idziemy na kolejne groby. Po czym Samuel z żoną wraca do wiochy i ja z młodymi i niektórymi starymi jedziemy nad dużą rzekę Kolodyne na granicy z Birmą. Tam bierzemy krótką kąpiel przy nowym mostku, który okazuje się być skromniejszy niż się spodziewałem.

Wracając mijamy się z flotą samochodów pana ministra z Mizoramu, który właśnie jedzie do Birmy, żeby następnego dnia uroczyście otworzyć nowy szlak handlowy.

Ojciec Esther jest niezbyt zadowolony z faktu, że się mimowolnie oddaliliśmy zamiast uczestniczyć w rodzinnych modłach. Przegapiamy też jak Racheli gra na skrzypcach.

Koniec imprezy.

Wesołych.

Pierwszy zestaw zdjęć.

Tagged , , , , , ,

Comments Off

Saiha – utknąłem

Poniedziałek

Popowrotne wieczorne whisky w hotelu.

Wtorek

Idziemy z Valem i Mamte (już w bardziej oficjalnych strojach) do tutejszego oddziału SSA. Przez chwilę siedzę z nimi w biurze ojca dyrektora czy jakiejś innej ważnej osoby i przysłuchuję się jak opowiadają innym tubylcom o swojej misji. Tylko przez chwilę, bo Akhumi wyciąga mnie na oglądanie zdjęć. Pijemy herbatkę, jemy ryż i gapimy się w ekran. Przelatujemy wszystko jak leci po kolei, kilkaset fotek, ale wszyscy są zainteresowani głównie jednym – kamieniami z Saphao.

Wracam do hotelu bo cierpię. Pierwszy cierpiał Zara, kolega Vala, który z nami nie pojechał i dzięki temu znalazło się miejsce dla mnie (teraz leży w szpitalu w Lunglei), wczoraj cierpiała Mamte a wieczorem jeszcze Ruala podwędzi mi jedną tabletkę.

Środa

Znów wpadam do biura. W biurze jak to w biurze – wszyscy pracują. Jedni sobie łażą, inni grają w pasjansa, jeszcze inni oglądają po raz kolejny obrazki z wycieczki. Po pracy idę do domu Esther. Jej ojciec ma drukarnię – maszyny offsetowe, krajalnice do papieru, laminatory, prawie jak u mnie w robocie tylko sprzęt jest z epoki brązu. Wujek Esther, Samuel (w skrócie Ela), jest pastorem. Pochodzi z Birmy, spędził tam 25 lat a kolejne 25 lat tutaj w Mizoramie. A tak na prawdę trochę mniej, bo przez parę lat siedział w Nepalu na placówce misjonarskiej. W każdym razie teraz ma 50-tkę na karku i się żeni z panią o 20 lat młodszą. Przyszłą żonę widział raz na zdjęciu, za tydzień się z nią spotka w małej wiosce Lungbun na wschód od Saihy, przy granicy z Birmą.

- Dlaczego się nie ożeniłeś wcześniej?

- Zapomniałem.

Do domu wpada Dr. F. Ngurchhinga – jakiś nadpastor czy inny guru. Stary, lekko szalony człowiek, błogosławi babcię Esther jedną ręką ściskając mocno jej głowę, a czasami w nią uderzając, i namiętnie krzycząc „Aaaaalleluja!! Amen!”, potem coś po tutejszemu i znowu „Aaaaaaaaalleluja! Amen!”. Prosi, żebym zrobić mu zdjęcie a nawet nalega, żebym je opublikował w internecie. I żebym dał mu swój adres to mi coś przyśle jak będę potrzebował, ubrania czy coś.

Wieczorem idziemy z wujkiem do kościółka na mszę w języku sąsiadów zza wschodniej granicy. Dużo śpiewów, dużo emocji, pastor coś krzyczy z zaciniętymi pięściami, wyszcy coś krzyczą razem z nim, ale każdy co innego, aaaaaaaaaaaaaalleluja amen.

Czwartek

Rano po spacerku po okolicach szukam internetu, ale go nie ma. Idę do biura. Siedzimy sobie, gadamy, pijemy herbatkę, gramy w gry, oglądamy zdjęcia z wycieczki.

Piątek

Szukam internetu, cały czas go nie ma. Szukam autobusu do Kawlchaw, ale po pierwsze okazuje się, że mam słabą mapę i chodzi mi nie o Kawlchaw a o Theiva, a po drugie autobusu ani jeepa i tak nie ma. Jest dworzec autobusowy – nie działa, bo wszyscy się przesiedli na jeepy. Idę do domu Józefa (Józef będzie naukowcem lub inżynierem, nie lubi cukierków bo od tego się psują zęby, boi się pływać po rzece bo go zjedzą krokodyle, nie gra w piłkę bo jak ktoś go kopnie to mu złamie nogę), jemy zupkę chińską a potem z jego rodzinką jedziemy rikszą spędzić chwilę u reszty jego rodzinki.

Na mieście pojawia się w końcu internet, po upojnych 3 godzinach wrzucania zaległości z Khaikhy wracam do hotelu a stamtąd samochodami z ekipą dźwiękowców z All India Radio przygotowujących Concert For Unity jedziemy na Concert For Unity. Jest transmisja na żywo do radia i do telewizyjnego kanału HS Vision. Cały czas są jakieś problemy techniczne, w końcu po godzinie następuje wielka kulminacja i cała elektronika wysiada.

Sobota

Jeszcze raz szukam czegoś co jedzie do Theivy z równie mizernym rezultatem jak wczoraj – kończę na śniadaniu w domu niejakiego Franklina, posiadówie w jego kasie biletowej i partyjce szachów w jaskini rozpusty. Ale Franklin jest taki sobie (ogólnie, bo w szachy jest ok). Wracam ponownie poszukać neta, net jest ale nie ma prądu, idę więc w odwiedziny do Józka, ale jego też nie ma. Za to wieczorem wpada niespodziewanie do hotelu i zaprasza na jutro.

W hotelu pojawia się starsza pani z Kanady, będzie nauczać w kościele. To druga biała twarz po Violet Lorrain jaką widzę w Mizoramie.

Niedziela

Dzisiaj niczego nie ma, niedziela dzień święty. Pierwszą połowę dnia spędzam u Esther a potem wpadam na obiado-kolację, internet i organki do ciotek Józka.

Poniedziałek

Odwiedzam kolejne rejony miasta. Najpierw prowadzi mnie jakiś lokalny, potem dołącza Apostazy (czy jakoś tak) z okolic Ranchi w stanie Jharkhand. Po angielsku słabo mu idzie, więc się przełączamy na hindi i robi się miło. Prowadzi mnie najpierw do jakichś swoich znajomych albo w miejsca gdzie załatwia jakieś swoje sprawy a potem ja go zabieram do swoich znajomych. Apostazy tu siedzi od 25 lat, zarabia ok. 9 patyków miesięcznie, z czego 7 wysyła internetem żonie i dzieciom w Jharkhandzie, tysiaka odkłada w banku a resztę zostawia dla siebie na jedzenie (mieszkanie ma za darmo). Co oznacza, że przy dobrych wiatrach można za 60 centów dziennie przeżyć, nawet w drogim Mizoramie.

We wsi ciągle nie ma internetu. Przynajmniej jest kablówka w hotelu, oglądam Avatara, ale badziew. Idę na ryż, słoninę i zupę z musztardy. Internetu ciągle nie ma. A potem w połowie Cobry ze Stallonem kończy się prąd.

Wtorek

Wpadam do Esther ustalić szczegóły ślubu.

Tagged , , , , , ,

Comments Off