Nagaur Fair

W autobusie zagaduje jakiś wieśniak siedzący za mną. Na początku standardowe „how are you”, po którym jeszcze nie wiem czy to wszystko co zna po angielsku czy może będzie lepiej. Ale jest lepiej – po standardowej wymianie zdań skąd dokąd i po co zaczyna mówić coś o sobie. Na targach ma ponoć 100 wielbłądów, każdy wart jakieś 20-30 tys. rupii, sam zjeździł trochę świata, był w Ameryce, Chinach a w Dubaju robił wielbłądzie interesy. Prawdziwy biznesmen. Jedzie sobie rozklekotanym autobusem aż z Delhi prawie 600km, ubrany w dresy i opatulony rasowym wieśniackim kocem.

Po drodze trochę kropi, pochmurno, chyba raczej niespotykana pogoda o tej porze roku. Zaczynam żałować, że nie wziąłem z domu żadnej bluzy.

Nagaur to kolejne niezbyt turystyczne miasteczko, ale już od razu po dojściu z dworca autobusowego do rynku czy czegoś takiego natykam się na grupkę 10 japońców z aparatami. Dopytywuję się o jakiś hotel, bujam się piechotą i tuktukami z miejsca na miejsce nie mogąc nic znaleźć (hotel w forcie za 10000 rupii za noc oscentacyjnie olewam), w międzyczasie jakiś dziadek ze sklepiku zaprasza mnie na nocleg do siebie, że niby nic nie chce w zamian a wszystko mi da, ale trochę dziwny jest a ktoś obok pokazuje, że nie dość, że dziwny to jeszcze szalony. W końcu trafiam na coś w okolicy dworca PKP, jeden (Shri Agharwal Lodge) ma nawet tanie pokoje, 150inr bez niczego (bez kibla i z ac), 250 za kibelek i ac i kilka droższych opcji. Wolne są tylko te droższe, więc ląduję w następnym (Bhaskar Hotel, naprzeciwko szpitala), też nie za tanim ale i tak na czas targów przygotowałem się mentalnie na większy budżet. Właściwie to nawet jest lepiej niż się spodziewałem. W sumie yeh India hai, muszą być miejscówki dla zwykłych ludzi. Dobra miejscówa, blisko tani net i knajpa z dobrym południowym żarciem.

Na targach co chwila ktoś zaczepia, niektórzy tylko na chwilę spytać się o imię, kilkoro wnerwiających dzieciaków łazi za mną do samego końca. Ja się przysiadam do jakiejś grupki właścicieli bydła sztuk 5. Gadamy na tyle na ile pozwala mi moja znajomość języka. Pykam parę fotek, jutro wpadnę z odbitkami.

Kolejny zaczepiacz to lokalny prawnik – Devendra. Wpadł sobie z wujaszkiem na targi w ramach relaksu od zajmowania się swoją 32 osobową rodziną. Jakiś czas temu jego rodzice poznali się z rodzicami jego żony, spodobali się sobie (rodzice) i postanowili wydać swoje dzieci za mąż. Rodzina panny młodej liczy 36 osób co daje gwarancję, że z 32 osobowa nie będzie dla niej problemem. Na razie o nim zapominam.

Kręcąc się po centrum i odpowiadając na setne hello (po którym wiem, że nie nastąpi come to my shop – no chyba, żeby po prostu sobie tam posiedzieć) woła mnie ktoś z okna całkiem odpicowanego pałacyku. Są drzwi więc wchodzę, zapraszają mnie do pokoiku gdzie paru chłopa czyści, sprawdza i pakuje do pudełek obcęgi. Pracują chyba na dosyć cywilizowanych warunkach, 8 godzin dziennie, a w niedzielę tylko 4. Na pałacowe salony zaproszenia nie dostaję, wizyta kończy się na kilku fotach.

Chwilę potem kolejny delikwent, pan Niwas podwozi mnie motorem do świątyni, która jest jednak zamknięta. Ale się umawiamy na następny dzień, ma mi pokazać okolice, dzisiaj i tak nie ma czasu.

Siedząc w kafejce dostaję cynk o strajkach w Delhi, które mają być akurat tego dnia kiedy będę stamtąd ruszał dalej. Ciekawsi są jednak komputerowi sąsiedzi, z których jeden przedziwnym angielskim pyta mnie o kraj pochodzenia a drugi go koryguje: powinno być „Which country do you belong from?”.

Odbitki gotowe, zanoszę je krowim biznesmenom, pani ze zdjęcia długo się na nie patrzy, potem siada koło nas i jeszcze co chwila zerka ukradkiem. I chwali się każdemu znajomemu, który przechodzi obok. Gadka się mniej klei bo już wyczerpałem swój zapas znanych słówek. Ale herbatki zawsze się można napić. Mela się niebawem kończy, ekipa się będzie zmywać a ja się umawiam na wspólny wypad z nimi do wioski Bhaskar, 9km od Nagaur drogą NH65. Krowim zaprzęgiem to 4h.

Wracamy do znajomych. Najpierw pan Niwas. Shri Niwas. Woła mnie ze swojego sklepu kiedy właśnie się włóczę po bazarze próbując go znaleźć. Sklepik to zwykła klitka, taka jak większość tu na bazarze. Ale gdyby był zbyt glamour to właścicielem zaczęłyby się interesować różne służby podatkowe i najpewniej na samym zainteresowaniu by się nie skończyło. Lepiej się nie wychylać. Pan Niwas ma trzy główne produkty – herbatę, której akurat teraz nie ma, masło (dwa rodzaje – z dobrym cholesterolem i złym) oraz lekarstwa z jakichś ziół i kamieni sprowadzanych z Barmeru. Na tablicy ma wypisaną listę chorób, które jest w stanie wyleczyć. Jego lekarstwa chyba działają, jakaś babcia przychodzi i mówi, że się po nich dobrze poczuła, chce jeszcze trochę dla swojego męża. Poza tym gospodarz sporo się o nich naczytał i co najważniejsze wypróbował na sobie. Kiedyś źle się czuł, wszystko go bolało, dziś jest zdrów jak ryba. Zostawiamy na chwilę sklepik pod opieką jego pracownika („nie można mu za bardzo ufać”) i jedziemy do domu Niwasa. Fajna 4-piętrowa hawira zdjęć brak (zostaję oprowadzony po każdym zakątku) w kolorowym sąsiedztwie, ale w domu jest tylko jego matka, żona, która wygląda na 16-20 lat a ma 35 („a może i więcej”) i syn. Syna niedługo wyśle do collegu za 1 mln rupii (jakieś 70 tys. pln), kasę się skombinuje trochę z banku, trochę od siostry mieszkającej w Kalkucie („strasznie się spasła”, nie to co jego smukła żona). Pijemy herbatkę, jemy papaję i wracamy do sklepu, pomocnik dzwoni, że sobie sam nie daje rady. Jak mi polopiryna nie pomoże, to wpadnę do niego jeszcze raz spróbować jego medykamentów.

c.d.n.

Tagged , ,

2 Responses to Nagaur Fair

  1. zbylut says:

    Czy ac to auto casco? Pozdro.