Kakching

Kakching to dziura. Ale z hotelikiem, do którego doprowadza mnie jakiś koleś z muzułmańskiej restauracji i który to hotel okazuje się być przy 100 metrów od miejsca, do którego dowiózł mnie autobus. Friend’s Lodge. Wygląda jak jakiś mały dwupokojowy domek. Jest zamknięty, ale pan z restauracji kontaktuje się z właścicielem i ten ma za 1,5h tu dojechać. Więc czekam te 3h patrząc się na jakieś dzieciaki z domku obok i innych ludzi, którzy co chwila przychodzą i odchodzą. Ciężko powiedzieć, kto tu mieszka a kto tylko w gości. Nie zagadują tak jak w Indiach. A przynajmniej nie od razu. Słyszę jak jeden chłopaczek siedzący obok mnie mówi drugiemu, że spytał „What’s your name”, ale ten się wstydzi/boi/nie chce. W końcu jednak coś się rusza. Za chwilę jeden z nich znika i wraca z gumą do żucia dla mnie. Zbierają się kolejni, pytają tych co coś o mnie wiedzą o to co o mnie wiedzą. W końcu kolejny odważny rozpoczyna kolejną część wywiadu. Generalnie jest wesoło, czas jakoś mija, w końcu przyjeżdża właściciel z żoną bardzo jasnej karnacji i córką jeszcze jaśniejszej karnacji i blond włosami. Na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że to jakaś europejka wyszła za chłopaka z Manipuru. Ale jednak tutejsza. Pokazuje na córkę i z lekkim zawodem mówi, że nie wie czemu taka jest.

Właściciel chyba nie do końca jest właścicielem, bo kiedy próbuję wynegocjować cenę z 300 rupii na 200 konsultuje się z jakąś starą babcią. Ale babcia jest spoko, zgadza się, a kiedy wieczorem przychodzę z obchodu miasta przez uchylone drzwi skrapia wodą podłogę w pokoju. Pewnie na szczęście czy coś takiego, w sumie nie wiem czy nie popełniłem fapa i czy rytuał nie powinien się odbyć zanim wszedłem do środka. Ale może nie jest za późno.

Kakching to dziura. Poza bazarkiem już nie tak atrakcyjnym jak w Imphalu jest tylko Kakching Garden, ogród na górze Uyok. Jakieś 15-20 minut piechotką od bazaru. Ogród jak ogród, jakieś kwiatki, świątynia, restauracja i zachodzik słońca. I tubylcy chcący sobie zrobić ze mną zdjęcie. Po zejściu na dół atakuje mnie pan sekretarz ogrodu, skąd, po co, itp., częstuje kawką, dopytuje jak mi się podobało i czy może mam jakieś wskazówki co można by w ogrodzie zrobić. Ale nie mam. Wokół kilka pań chcących się o mnie czegokolwiek dowiedzieć, ale nie znają angielskiego, więc pan sekretarz robi za tłumacza. Długo czasu nie spędzam bo idę na obiadek do knajpki, w której chyba jestem jedynym jedzącym, reszta rozpracowuje flaszki.

Tagged , , , ,

2 Responses to Kakching

  1. zbylut says:

    to nie jesteś w Indiach?

  2. gadjo says:

    formalnie jestem, ale klimatycznie to juz azja