Lunglei, Pukpui

Jeep do Lunglei nie pojawia się. Czeka jeszcze kilka osób nie wiedząc co się dzieje (ja wiem – dzisiaj jest jakieś spotkanie kierowców, ale mimo to bilety nam sprzedali), biuro zamknięte, dodzwonić się nie można. Wracam na chwilę w okolice hotelu na herbatkę a potem z powrotem do biura. Już otwarte, chcę zwrot kasy, ale okazuje się, że jest wolne miejsce na 9 rano więc jadę.

Kawałek za miastem modlitwa, którą inicjuje pastor siedzący na przednim miejscu. Jedzie jeszcze kilku lokalnych, chłopak wracający do rodziców, parka z Birmy, koleś z Rajasthanu pracujący dla operatora komórkowego (siedzi tu od 4 lat, nie bardzo mu się tu podoba, woli swoją pustynię, próbuje wrócić do domu, ale przełożeni nie chcą go słuchać). Typowa kręta górska droga prowadząca zboczem gór, trochę większych niż te w Manipurze. Dojeżdżamy po jakichś 6-7 godzinach. Lunglei jest podobne do Aizawl, kręte dróżki na szczycie góry, tylko mniejsze i bez korków.

Trafiam do kanciapy, gdzie sprzedają bilety do Saiha, nocnego transportu nie ma, więc pytam o hotel. Pani gdzieś dzwoni, daje mi słuchawkę, z trudem się dogaduję, ale jest pokój za 800 rupii, da radę za 500 jeśli coś tam, nie do końca zrozumiałem co, ale najważniejsze, że da radę. Mam wpaść po 15ej. W międzyczasie do kanciapy przychodzą dwie dziewoje, jedna tu pracuje a druga uczy w szkole. Gadka szmatka, zamawiamy telefonicznie na dowóz (dochód) żarcie dla mnie i 3 zimne kawki dla mnie i dziewczyn. Kawka kosztuje 3 dyszki tutejszych, czyli jakieś 2 zeta. „Oj to dużo!” krzyczy jedna i wcale nie żartuje. Ale co tam, mam dzisiaj gest. Dzwoni pani z hotelu, mówi, że z pokoju nici. Dziewczyny kierują mnie do innego – Hotel Grand, Chanmari-1, Lunglei, 9862790548, za 300 rupii za noc, dubel z tv za 650. Nawet jakiś Polak tu spał w zeszłym roku. Jest nieoznakowany, nawet rikszarz musi się dopytywać czy to na pewno tutaj, nic dziwnego, że go nie zauważyłem po drodze.

Wstaję standardowo koło 6ej rano, herbatka i idę do wsi Zotlang, kilka km przed Lunglei (tam też jest jakiś Tourist Lodge jakby co). Z Zotlangu jest ładny widoczek na Lunglei, ale słońce nie chce współpracować. Po południu też, nie wiem czy jest szansa na jakąś dobrą fotę.

Idę dalej. Jeszcze bez śniadania – dojdę do wsi Pukpui i zjem u kogoś w domu. Potem ten ktoś oprowadzi mnie po wiosce, pokaże swój nowy dom w budowie, potem znowu się gdzieś przejdziemy, posiedzimy u kogoś innego w domu a na koniec rozegramy partyjkę w szachy i jakoś ten dzień minie. Taki mam plan na dzisiaj.

Tylko partyjki nie udaje się dokończyć, bo trzeba ruszać na autobus powrotny do Lunglei. To 9km, drałowanie z powrotem na piechotę odpada.

Tagged , , , , ,

Comments are closed.