Gadjo Delhi 5 » Imphal http://gadjo5.karczmarczyk.pl Just another gadjo's blog Mon, 08 Apr 2013 07:17:56 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.5-RC2 Lamka – Aizawl, czyli na około do Mizoramu http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/08/lamka-aizawl-czyli-na-okolo-do-mizoramu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=lamka-aizawl-czyli-na-okolo-do-mizoramu http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/08/lamka-aizawl-czyli-na-okolo-do-mizoramu/#comments Fri, 08 Mar 2013 10:54:31 +0000 gadjo http://gadjo5.karczmarczyk.pl/?p=221 Continue reading ]]> Jestem w miasteczku Lamka lub Churachandpur lub C.C.Pur. Tutaj dojechałem z Kakching zahaczając po drodze o Sugnu. Z tej drugiej wsi do Lamki jest tylko 26km, ale autobus jedzie 2h po drodze pylistej, drodze polnej. Lamka to – suprise, suprise – dziura. Ale spora i z hotelami. Ląduję w jakimś nieoznakowanych z wejściem od biura podróży Royal Rajdhani Travel na przeciwko United Bank of India na Tedim Rd. 250 rupii za klitę bez kibla. Czystym przypadkiem udało mi się tu dojechać, bo tego dnia wszystkie główne drogi w Manipurze zostały zablokowane. To taka tutejsza tradycja, w lutym to już 15 dzień blokad, w styczniu też było kilkanaście. I tak od dawna. Przez blokadę nie mogłem pojechać do Aizawl (przyjemność siedzenie 24h w jeepie kosztuje 1000 rupii), więc wybrałem Singhat.

A teraz jestem tu z powrotem. Jest sobota. To znaczy, że jutro jest niedziela. A to z kolei znaczy, że w tym bardzo religijnym rejonie wszystko jest pozamykane. Również jeepy nie startują. Znowu więc mam problem z dojazdem do Aizawl.

Na szczęście można dojechać do Imphalu. Na całej długości drogi (ok. 60km) żołnierze przeczesują teren, są opancerzone wozy, kilka grup piechurów rozstawionych co kilka-kilkanaście km, psy tropiące, wykrywacze min itp. Dojeżdżam do Imphalu. Znów czuję się jak w Indiach – otacza mnie chmara jeepowych naganiaczy z pytaniem gdzie jadę.

A jadę do Jiribamu na granicy Manipuru i Assamu. Można kupić bilet od razu do Silcharu, ale należy uważać żeby kierowca przerzucił cię w Jiribamie do drugiego jeepa i dał za ciebie kasę. Wycieczka do Jiribamu kosztuje makabryczne 650 rupii za 225km. Ale trasa fajna. Przypomina trochę Yunnan w pigułce. Krętość drogi jak do Dulongjiangu, remonty, nowe mosty jak do Feilai Si. Kurzy się oczywiście niemiłosiernie. W połowie drogi we wsi Nungba wszyscy, którzy jadą tą trasą zatrzymują się na lunch. Poza stadem jeepów i masą restauracyjek niewiele tu jest.

Z Jiribamu za kolejnych 50 rupii dojeżdżam do Silcharu (jakaż piękna bengalska wioseczka jest zaraz za miastem! – domki, ślubne ogrodzenie, sklepiki operujące przy świetle świec, wszystko jak w Bangladeszu, tylko dodatkowo z małymi pagórkami w tle), biorę momosy i wydaję kolejne 360 rupii na jeepa do Aizawl. Jadę z grupą młodocianej klasy robotnicznej wyglądającej jak z Bangladeszu lub co gorsza z Biharu. Jak ja ich nie trawię, w pojedynkę czy jak pracują są do zniesienia ale w grupie jako pasażerowie to już mnie wnerwiają samym swoim jestestwem. Nie tylko mnie chyba, na początku podróży o coś się kłócą z kierowcą, 2h potem na dinner-breaku z kimś o kasę, a po kolacji jeden zaczyna wymiotować (zresztą zgodnie z jego wcześniejszą zapowiedzią) a po krótkim czasie dołącza kilku kolejnych. Na szczęście nie w samochodzie tylko na zewnątrz, będziemy się zatrzymywać w tym celu jeszcze kilka razy.

Około 2ej w nocy dojeżdżamy do jakiejś knajpki, gdzie drzemiemy sobie w samochodzie przez 2h (kierowca rozkłada się z przodu, wywalając siedzącego tam opiekuna młodocianych i po chamsku zatrzaskując przed nim drzwi) i bladym świtem ruszamy dojeżdżając do Aizawl jak już jest jasno i w miarę ciepło.

Trasa totalnie na około, ale jedzie się szybciej niż standardowym „skrótem” z Churachandpuru, chociaż w sumie wychodzi ponad 100 rupii drożej. Na policji melduję się dopiero po 14ej jak już się dobudzę po męczącej 24-godzinnej podróży jeepami.

Aizawl to już nie dziura. To rozgległe miasto położone na szczycie góry, z komunikacją miejską, stromymi jednokierunkowymi uliczkami i jeszcze stromszymi schodkami robiącymi za skróty. Za dnia taksówki, które stanowią większość jeżdżących tu samochodów, tworzą korki. Nikt jednak nie trąbi, nie próbuje się wbić przed innych, wszyscy potulnie czekają z wyłączonymi silnikami aż światła w postaci panów policjantów ustawionych na każdym skrzyżowaniu zmienią się na zielone. Twarze, podobnie jak w Manipurze, ciągle azjatyckie. Czasem ktoś złapie za ramię, spyta skąd jestem i pójdzie dalej.

Ląduję na jedną noc w hotelu Chawlhna za 500 rupii. A następnego dnia wybieram się do Lunglei, 6:30 rano, 330 rupii.

Sugnu Sugnu Jesus Express Sugnu Sugnu Sugnu Na trasie Churachandpur - Singhat Churachandpur (Lamka) Churachandpur (Lamka) Nungba, na trasie Imphal - Jiribam Nungba, na trasie Imphal - Jiribam Aizawl ]]>
http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/08/lamka-aizawl-czyli-na-okolo-do-mizoramu/feed/ 2
Imphal http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=imphal http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/#comments Sun, 03 Mar 2013 06:41:53 +0000 gadjo http://gadjo5.karczmarczyk.pl/?p=99 Continue reading ]]> Jeszcze do niedawna były potrzebne jakieś zezwolenia i minimum 4 osoby żeby tu przyjechać. Bo się naparzali między sobą, blokowali drogi itp. Nie wiem czy się teraz już do końca uspokoiło, ale przynajmniej nie trzeba zezwoleń, choć są pozostałości w postaci konieczności wypełnienia formularzyka na lotnisku (dalej są miejsca na dane 4 osób). Dwóch mundurowych ze średnim angielskim wypełnia po jednym egzemplarzu, kalka tu chyba jeszcze nie dotarła. Oczywiście to, że nie mam zarezerwowanego hotelu, że nikt tu na mnie nie czeka itp. jest dla nich zaskoczeniem, ale nie przeszkodą żeby puścić dalej.

Za rikszę do centrum chyba przepłacam, 300 rupii za 9km to trochę przesada, ale niech im będzie. Próbuję szczęścia w Gaylord Hotel, najtańszy ze wspomnianych przez wikitravel, ale nie ma miejsc. Za to na pobliskiej M.G. Avenue jest w czym wybierać, ja trafiam do sensownego White Palace za 300 za singla. Kafejki internetowe są prawie na każdym kroku.

I ruszam. Więcej azjatyckich twarzy niż hinduskich, nikt się mną nie interesuje, nie pyta skąd po co, poza jakimiś nielicznymi wyjątkami, baby łażą ubrane po manipursku. Samochody przepuszczają ludzi na ulicach a na chodnika ludzie przepuszczają sami siebie, nikt się nie pcha. Angielski się zdarza, częściej jednak można się dogadać w hindi.

Pierwszy cel wycieczki do bazarek 5 minut od hotelu. Bazarek to trochę mało powiedziane, jest tak duży, że na nic innego nie mam już ochoty a na dodatek megazatłoczony. 3 duże budynki i jeszcze większy teren niezabudynkowany. Pod dachem, podobnie jak w azji. W środku mdli z gorąca i od zapachu żarcia smażonego na 100-letnim oleju. Przeważnie jakieś rybki w różnych postaciach. Z ryżem. Dużo ryżu. W zasadzie całe żarcie to ryż z odrobinką innych rzeczy – owej ryby, warzyw w różnych postaciach i trawą w cieście na deser. Skumulowany smród ze wszystkich pobliskich „restauracji” trochę odstrasza, ale na głodniaka nawet nie jest złe. Jest też sporo shutki, czyli suszonych ryb takich jak w Bangladeszu. Tu już zapach w połączeniu jeszcze z pobliskimi worami z przyprawami sprawia, że nawet tubylcy przechodząc zasłaniają sobie nos. Kawałek dalej trafiam na knajpę z hot dogami (dosłownie). Kiedy robię zdjęcie szyldu ze środka wyłazi koleś i prosi o wspólne zdjęcie. Klik. „Ile mam ci za nie zapłacić?” – pyta. Mówię, żeby podał maila to mu wyślę, ale maila nie ma. Spuszcza smutno głowę i bez słowa wraca do środka. To chyba taki tu zwyczaj, że jak się kończy temat to po prostu bez słowa się ochodzi. Zagaduje jakiś młody policjant w cywilu, pyta o kraj, zawód itp, sam coś o sobie mówi, kończy tekstem, że pracę policji zaczął rok temu i w milczeniu odbija na drugą stronę ulicy.

Ci co z jakichś powodów nie są na terenie targu tylko handlują przed nim co jakiś czas są straszeni przez policjanta, który coś pokrzykuje i wali pałką w bogu ducha winną poręcz od schodów prowadzących do środka lub w rikszę z lodami. A czasem tylko krzyczy i się śmieje z ziomkiem patrząc jak ludzie w popłochu zwijają tobołki. A jak ktoś nieopatrznie na chwilę zostawi rikszę na skrzyżowaniu to spuści z koła powietrze. Porządek musi być. Chwilę potem wszystko wraca do normy.

Do mnie czasem ktoś w końcu zagada, zaprosi do bazarowej jadłodajni (mówię, że wpadnę potem, ale nie sądzę żebym zapamiętał czy to sektor 3 rząd 15 miejsce 17 czy może sektor 2 rząd 8 miejsce 25) albo da się kajtnąć rowerem. Ale nie takim zwykłym tylko czymś w rodzaju bicykla, z pedałami przyczepionymi do przedniego koła, kilkukrotnie większego od tylnego. Prawie dobrze mi idzie, ale mam za długie giry – obijają mi się o kierownicę i co chwila tracę równowagę. „Spróbuj jeszcze raz” – próbuję, ale to samo. „Za długie giry ma” – mówi do tych co nie skumali mojego angielskiego. Po manipursku chyba.

Rano znowu wbijam na bazarek na ryż i na fotki a potem rozpoczynam poszukiwania dworca autobusowego. Nie ma tu jednego dworca, jest kilka mniejszych postojów, z których cała chmara riksz i minivanów jedzie we wszystkie 4 strony świata. Trochę mi schodzi zanim uzyskam poprawną informację skąd jadą busy do Moreh, w końcu znajduję coś gdzie stoją 3 zapchane vany (zapchane w większości przez toboły, nie przez ludzi) i na dodatek wyskakują z ceną 300 rupii za 100km. Trochę za dużo, jadę najpierw do Kakching, które jest po drodze. Tym bardziej, że wg. przewodnika na wschód od Kakching już mnie nie puszczą. Ale może jak znieśli permity to i tutaj coś się zmieniło.

Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu, suszone ryby Imphalu, beef & dog Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Restauracja na bazarze w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Restauracja na bazarze w Imphalu Bazar w Imphalu ]]>
http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/feed/ 0