Gadjo Delhi 5 » Kakching http://gadjo5.karczmarczyk.pl Just another gadjo's blog Mon, 08 Apr 2013 07:17:56 +0000 en-US hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.5-RC2 Moreh http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/05/moreh/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=moreh http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/05/moreh/#comments Tue, 05 Mar 2013 06:54:52 +0000 gadjo http://gadjo5.karczmarczyk.pl/?p=122 Continue reading ]]> Zasypiam wcześnie i wcześnie się budzę, chwilę po 6ej. Wali trochę lodem, ale da się przeżyć. Na śniadanie mam jeszcze trochę bananów z bazarku w Imphalu, wcinam i idę na poszukiwania busa do Moreh. Znajduję dosyć szybko, niestety cena cały czas wynosi 300 rupii – już nie za 100km ale za niecałe 70. Rikszarz coś mówi, że „palel”, jadę więc do Pallel rikszą za dyszkę, choć bez większych nadziei na coś taniego. Ale jest lepiej, po spisaniu danych przez lekko zdezorientowanych strażników pogranicza trafia mi się van za jedyne 200 rupii. Van jest pusty, więc siedzę sobie wygodnie na tylnym siedzeniu i podziwiam widoczki w drodze do mitycznego miejsca, gdzie Manipur łączy się z Birmą.

Najfajniesze są parę km za Pallel we wsi Thamlapokpi i 20-30km dalej w Tengnoupal na szczycie góry gdzie stacjonuje 24 pułk strzelców assamskich. Widoczki działają relaksacyjnie, bo oczywiście wszyscy wokól już zdążyli natrąbić jakie to niebezpieczne i niestabilne miejsce. Ale jak zwykle w podobnych sytuacjach trochę przesadzają. Po Tengnoupalu jest jeszcze kilka kolejnych policyjnych checkpostów i dojeżdżam do Moreh.

Moreh to dziura jak można się było spodziewać. Odbijam w bok, dochodzę do jakiegoś kościółka, gdzie młodzież ćwiczy jakieś piosenki, a potem jeszcze dalej przez jakąś wiochę. Trafiam na mecz piłki nożnej we wioskowym przedszkolu i po kilku zdjęciach dołączam do gry trafiając podwakroć w bramkarkę drużyny przeciwnej. Niestety broni oba strzały. Dalej znowu jest kościół, akurat kończy się msza a jakiś proboszcz czy inny kościelny zaprasza do środka. Ludzie się odwracają, pastor przerywa swoją przemowę ale kościelny mówi „jedziesz pan dalej” i msza trwa jeszcze minutę po czym ludzie wychodzą. A ja razem z jakimś innym kościelnym idę do „chief house”, czyli domu lokalnego władcy plemienia Kuki. Bo tu we wiosce są same Kuki. Szefa chyba nie ma. Za to jest wąż. W jakimś sąsiednim domu. Wszyscy biegną go unieszkodliwić. A po powrocie udaję się z kościelnym do samej granicy, gdzie 3 lata temu rozpoczęto budowę płotu pomiędzy Indiami i Birmą. Płot wygląda na ciężki do przejścia, ale kawałek dalej jest otwarta na oścież brama. I można sobie przejść, o ile żaden pogranicznik nie wyskoczy z kałachem. Nie ryzykuję, idziemy dalej do wioski, gdzie poza tubylcami mieszkają lub dopiero sobie budują domek budowniczowie kolejnej części płotu. We wiosce się kończy i znowu można sobie przeskoczyć na drugą stronę.

Wracam do miasta, do oficjalnego przejścia. Pogranicznik po stronie indyjskiej mówi, że nie ma szans wpaść na birmański bazarek. Oj, jaka szkoda, może jednak? No może jednak tak, ogląda wizę i puszcza dalej nie wbijając nic do paszportu. Trochę zdezorientowany, że tak łatwo mi poszło, idę w kierunku Birmy, już dochodzę do zamyślonego birmańskiego żołnierza, który w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, mijam go i w tym momencie wołają mnie Manipurczy siedzący na ziemi niczyjej. I mówią, że dalej mnie nie puszczą. Tutaj dyskusja już jest trochę dłuższa i kończy się skierowaniem do indyjskiego posterunku policji. Niestety wcale nie po to, żeby zdobyć jakiś oficjalny permit. W zasadzie to w ogóle nie wiem po co. Policjant, z który idę, mówi, że nie jestem pierwszym foreignersem, który próbował. Robi ksero paszportu i idziemy łapać vana do Kakching, bo już robi się pierwsza a ponoć o 2ej zamykają drogę i nie będzie można się wydostać.

Pyta pierwszego kierowcę o cenę, ten wyskakuje z 500 rupiami za co zostaje przez policjanta zbluzgany. Ale ceny nie spuszcza. Następny chce 400. I nie pozostaje mi nic innego jak się zgodzić, bo jakiekolwiek próby negocjacji nawet z pomocą policjanta kończą się na niczym.

Moreh, jakas swiatynia hinduistyczna Moreh Groszek na drzewie Moreh Moreh, kosciol Moreh Moreh, wnetrze kosciola Moreh, gospelowe proby Moreh, pilkarze i pilkarki Moreh, zenska druzyna Moreh, mecz Moreh, widownia meczu Moreh, kosciol Moreh, wnetrze kosciola Moreh, granica z Birma Moreh, przerwany plot na granicy z Birma Przygraniczna wioska w okolicy Moreh Moreh, budowniczowie granicznego plotu buduja sobie domek Moreh, noclegownia w sklepiku moje oprowadzacza Moreh, uliczka prowadzaca do przejscia granicznego Moreh, Indo Myanmar Friendship Bridge Moreh, glowna uliczka ]]>
http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/05/moreh/feed/ 0
Kakching http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/04/kakching/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=kakching http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/04/kakching/#comments Mon, 04 Mar 2013 06:51:10 +0000 gadjo http://gadjo5.karczmarczyk.pl/?p=119 Continue reading ]]> Kakching to dziura. Ale z hotelikiem, do którego doprowadza mnie jakiś koleś z muzułmańskiej restauracji i który to hotel okazuje się być przy 100 metrów od miejsca, do którego dowiózł mnie autobus. Friend’s Lodge. Wygląda jak jakiś mały dwupokojowy domek. Jest zamknięty, ale pan z restauracji kontaktuje się z właścicielem i ten ma za 1,5h tu dojechać. Więc czekam te 3h patrząc się na jakieś dzieciaki z domku obok i innych ludzi, którzy co chwila przychodzą i odchodzą. Ciężko powiedzieć, kto tu mieszka a kto tylko w gości. Nie zagadują tak jak w Indiach. A przynajmniej nie od razu. Słyszę jak jeden chłopaczek siedzący obok mnie mówi drugiemu, że spytał „What’s your name”, ale ten się wstydzi/boi/nie chce. W końcu jednak coś się rusza. Za chwilę jeden z nich znika i wraca z gumą do żucia dla mnie. Zbierają się kolejni, pytają tych co coś o mnie wiedzą o to co o mnie wiedzą. W końcu kolejny odważny rozpoczyna kolejną część wywiadu. Generalnie jest wesoło, czas jakoś mija, w końcu przyjeżdża właściciel z żoną bardzo jasnej karnacji i córką jeszcze jaśniejszej karnacji i blond włosami. Na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że to jakaś europejka wyszła za chłopaka z Manipuru. Ale jednak tutejsza. Pokazuje na córkę i z lekkim zawodem mówi, że nie wie czemu taka jest.

Właściciel chyba nie do końca jest właścicielem, bo kiedy próbuję wynegocjować cenę z 300 rupii na 200 konsultuje się z jakąś starą babcią. Ale babcia jest spoko, zgadza się, a kiedy wieczorem przychodzę z obchodu miasta przez uchylone drzwi skrapia wodą podłogę w pokoju. Pewnie na szczęście czy coś takiego, w sumie nie wiem czy nie popełniłem fapa i czy rytuał nie powinien się odbyć zanim wszedłem do środka. Ale może nie jest za późno.

Kakching to dziura. Poza bazarkiem już nie tak atrakcyjnym jak w Imphalu jest tylko Kakching Garden, ogród na górze Uyok. Jakieś 15-20 minut piechotką od bazaru. Ogród jak ogród, jakieś kwiatki, świątynia, restauracja i zachodzik słońca. I tubylcy chcący sobie zrobić ze mną zdjęcie. Po zejściu na dół atakuje mnie pan sekretarz ogrodu, skąd, po co, itp., częstuje kawką, dopytuje jak mi się podobało i czy może mam jakieś wskazówki co można by w ogrodzie zrobić. Ale nie mam. Wokół kilka pań chcących się o mnie czegokolwiek dowiedzieć, ale nie znają angielskiego, więc pan sekretarz robi za tłumacza. Długo czasu nie spędzam bo idę na obiadek do knajpki, w której chyba jestem jedynym jedzącym, reszta rozpracowuje flaszki.

Kakching, wieczorna ablucja Kakching Kakching, Friend's Lodge Kakching Garden Kakching Garden Kakching Garden Dziewczynka z drewienkami Kakching Garden Kakching Garden Kakching Kakching Znow bede w bollywoodzie Pani z dzieckiem Kakching Kakching, dzieci wesolo wybiegly ze szkoly Dosyc typowy tutejszy widoczek Okolice Kakching ]]>
http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/04/kakching/feed/ 2
Imphal http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=imphal http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/#comments Sun, 03 Mar 2013 06:41:53 +0000 gadjo http://gadjo5.karczmarczyk.pl/?p=99 Continue reading ]]> Jeszcze do niedawna były potrzebne jakieś zezwolenia i minimum 4 osoby żeby tu przyjechać. Bo się naparzali między sobą, blokowali drogi itp. Nie wiem czy się teraz już do końca uspokoiło, ale przynajmniej nie trzeba zezwoleń, choć są pozostałości w postaci konieczności wypełnienia formularzyka na lotnisku (dalej są miejsca na dane 4 osób). Dwóch mundurowych ze średnim angielskim wypełnia po jednym egzemplarzu, kalka tu chyba jeszcze nie dotarła. Oczywiście to, że nie mam zarezerwowanego hotelu, że nikt tu na mnie nie czeka itp. jest dla nich zaskoczeniem, ale nie przeszkodą żeby puścić dalej.

Za rikszę do centrum chyba przepłacam, 300 rupii za 9km to trochę przesada, ale niech im będzie. Próbuję szczęścia w Gaylord Hotel, najtańszy ze wspomnianych przez wikitravel, ale nie ma miejsc. Za to na pobliskiej M.G. Avenue jest w czym wybierać, ja trafiam do sensownego White Palace za 300 za singla. Kafejki internetowe są prawie na każdym kroku.

I ruszam. Więcej azjatyckich twarzy niż hinduskich, nikt się mną nie interesuje, nie pyta skąd po co, poza jakimiś nielicznymi wyjątkami, baby łażą ubrane po manipursku. Samochody przepuszczają ludzi na ulicach a na chodnika ludzie przepuszczają sami siebie, nikt się nie pcha. Angielski się zdarza, częściej jednak można się dogadać w hindi.

Pierwszy cel wycieczki do bazarek 5 minut od hotelu. Bazarek to trochę mało powiedziane, jest tak duży, że na nic innego nie mam już ochoty a na dodatek megazatłoczony. 3 duże budynki i jeszcze większy teren niezabudynkowany. Pod dachem, podobnie jak w azji. W środku mdli z gorąca i od zapachu żarcia smażonego na 100-letnim oleju. Przeważnie jakieś rybki w różnych postaciach. Z ryżem. Dużo ryżu. W zasadzie całe żarcie to ryż z odrobinką innych rzeczy – owej ryby, warzyw w różnych postaciach i trawą w cieście na deser. Skumulowany smród ze wszystkich pobliskich „restauracji” trochę odstrasza, ale na głodniaka nawet nie jest złe. Jest też sporo shutki, czyli suszonych ryb takich jak w Bangladeszu. Tu już zapach w połączeniu jeszcze z pobliskimi worami z przyprawami sprawia, że nawet tubylcy przechodząc zasłaniają sobie nos. Kawałek dalej trafiam na knajpę z hot dogami (dosłownie). Kiedy robię zdjęcie szyldu ze środka wyłazi koleś i prosi o wspólne zdjęcie. Klik. „Ile mam ci za nie zapłacić?” – pyta. Mówię, żeby podał maila to mu wyślę, ale maila nie ma. Spuszcza smutno głowę i bez słowa wraca do środka. To chyba taki tu zwyczaj, że jak się kończy temat to po prostu bez słowa się ochodzi. Zagaduje jakiś młody policjant w cywilu, pyta o kraj, zawód itp, sam coś o sobie mówi, kończy tekstem, że pracę policji zaczął rok temu i w milczeniu odbija na drugą stronę ulicy.

Ci co z jakichś powodów nie są na terenie targu tylko handlują przed nim co jakiś czas są straszeni przez policjanta, który coś pokrzykuje i wali pałką w bogu ducha winną poręcz od schodów prowadzących do środka lub w rikszę z lodami. A czasem tylko krzyczy i się śmieje z ziomkiem patrząc jak ludzie w popłochu zwijają tobołki. A jak ktoś nieopatrznie na chwilę zostawi rikszę na skrzyżowaniu to spuści z koła powietrze. Porządek musi być. Chwilę potem wszystko wraca do normy.

Do mnie czasem ktoś w końcu zagada, zaprosi do bazarowej jadłodajni (mówię, że wpadnę potem, ale nie sądzę żebym zapamiętał czy to sektor 3 rząd 15 miejsce 17 czy może sektor 2 rząd 8 miejsce 25) albo da się kajtnąć rowerem. Ale nie takim zwykłym tylko czymś w rodzaju bicykla, z pedałami przyczepionymi do przedniego koła, kilkukrotnie większego od tylnego. Prawie dobrze mi idzie, ale mam za długie giry – obijają mi się o kierownicę i co chwila tracę równowagę. „Spróbuj jeszcze raz” – próbuję, ale to samo. „Za długie giry ma” – mówi do tych co nie skumali mojego angielskiego. Po manipursku chyba.

Rano znowu wbijam na bazarek na ryż i na fotki a potem rozpoczynam poszukiwania dworca autobusowego. Nie ma tu jednego dworca, jest kilka mniejszych postojów, z których cała chmara riksz i minivanów jedzie we wszystkie 4 strony świata. Trochę mi schodzi zanim uzyskam poprawną informację skąd jadą busy do Moreh, w końcu znajduję coś gdzie stoją 3 zapchane vany (zapchane w większości przez toboły, nie przez ludzi) i na dodatek wyskakują z ceną 300 rupii za 100km. Trochę za dużo, jadę najpierw do Kakching, które jest po drodze. Tym bardziej, że wg. przewodnika na wschód od Kakching już mnie nie puszczą. Ale może jak znieśli permity to i tutaj coś się zmieniło.

Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu, suszone ryby Imphalu, beef & dog Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Restauracja na bazarze w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Bazar w Imphalu Restauracja na bazarze w Imphalu Bazar w Imphalu ]]>
http://gadjo5.karczmarczyk.pl/2013/03/03/imphal/feed/ 0